Aktywni absolwenci UMK
Bartosz Chodorowski
Absolwent socjologii 2011
Radiowiec, asystent Jurka Owsiaka z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy
Rozmowa z Bartoszem Chodorowskim
– Pochodzisz z Iławy. Dlaczego wybrałeś studia na UMK w Toruniu?
– Decyzję o wyborze Torunia podjąłem już na wycieczce w podstawówce, gdy zobaczyłem pomnik Mikołaja Kopernika i poczułem klimat starówki. Gdy byłem trochę starszy, wiedziałem już także, że UMK jest dobrą uczelnią.
– Co chciałeś studiować najpierw - socjologię czy dziennikarstwo?
– Najpierw chciałem składać papiery na prawo, ale rozszerzona matura z polskiego nie poszła mi zbyt dobrze – wiedziałem, że nie będę miał szans się dostać. Drugim kierunkiem, który brałem pod uwagę, była socjologia – to był bardzo dobry wybór i najlepsze, co mnie spotkało! Dziennikarstwo przyszło trochę później. Gdy przyszedłem do Torunia, miałem pomysł, aby założyć swoje radio. Wraz z kolegą zaczęliśmy wgryzać się w temat, kupować sprzęt, ale im dalej w las, tym to wszystko okazywało się coraz bardziej trudne. Więc postanowiliśmy zgłosić się do kogoś, kto już radio ma, a nie zakładać je od nowa. Dlatego po dostaniu się na socjologię, w te same wakacje od razu zgłosiliśmy się do Radia Sfera na UMK i powiedzieliśmy, że chcielibyśmy mieć swoją audycję. Usłyszeliśmy, że najpierw trzeba trochę podziałać i na audycję sobie zasłużyć. Po roku ogłoszono pierwszy w historii UMK nabór na dziennikarstwo. Wtedy pomyślałem sobie, że ciekawie byłoby to studiować i złożyłem dokumenty. Przez kolejny rok oba kierunki studiowałem równolegle.
– Czy ze strony wykładowców wspominasz kogoś szczególnie dobrze? Kto dał ci najwięcej na tych studiach?
– Miałem okazję spotkać się z legendami toruńskiej socjologii, która była i jest bardzo silna. Zaliczenie historii socjologii u prof. Włodzimierza Wincławskiego należało do niezwykłych doświadczeń w moim życiu – podręcznik prof. Sztompki miałem wykuty od A do Z. Ceniłem sobie bardzo zajęcia prof. Andrzeja Zybertowicza, z którym może nie we wszystkim się zgadzałem, ale na pewno jest on znaczącą postacią polskiej socjologii i ma dużo do powiedzenia. Lubiłem też wykłady z filozofii u prof. Andrzeja Szahaja i ćwiczenia z Pawłem Załęckim i Krzysztofem Olechnickim.
– A na dziennikarstwie?
– Ono wtedy raczkowało, trzon tego kierunku początkowo stanowili wykładowcy z politologii, którzy mieli dużą chęć do działania. Czuło się tam wspólnego ducha. Bardzo dobrze zapadła mi w pamięć retoryka i eurystyka z prof. Krzysztofem Obremskim z filologii polskiej, miło też wspominam prof. Magdalenę Mateję, opiekunkę naszego roku, która wykazywała dużo cierpliwości, ale także miłości w stosunku do nas jako studentów.
– A jak wyglądała twoja „kariera” w Radiu Sfera? Jak cię to radio ukształtowało?

– Radio Sfera jest tak ważnym elementem mojego życia, że do dzisiaj bardzo mocno w nim promieniuje. Przyszedłem na „bezczela”, bo od pierwszego dnia chciałem mieć audycję, ale utemperowano mnie i najpierw zostałem reporterem. Po dwóch miesiącach zostałem wydawcą informacyjnym, który miał pod sobą reporterów i z nimi przygotowywał magazyn informacyjny Zdziś na godz. 20.00. Potem zostałem redaktorem ds. informacji – na tym stanowisku zarabiałem już moje pierwsze pieniądze jako pracownik UMK, wprawdzie nieduże, ale byłem z tego faktu bardzo dumny. Kompletowałem reporterów, przydzielałem im zadania, byłem odpowiedzialny za to, żeby najważniejsze informacje z Uczelni znalazły się na antenie. Dbałem również o to, żeby materiały powstawały zgodnie z dziennikarskim warsztatem, który był wtedy na wysokim poziomie. Była to zasługa poprzedniego redaktora naczelnego Tomka Chudego, a także Marcina Centkowskiego – obaj dużą wagę przykładali do aspektu merytorycznego reporterskich materiałów. Wielu z ówczesnych radiowców doskonale radziło sobie potem w szerszym świecie mediów. Wszyscy oni noszą w sercu zarówno Radio Sfera, jak i Uniwersytet Mikołaja Kopernika, o czym często mówią też w przestrzeni publicznej.
– Do dzisiaj odbywają się Zjazdy Rodziny Radia Sfera…
– Tak, spotykamy się w różnych miejscach i zawsze wszyscy podkreślają, że czas spędzony w radiu ukształtował ich nie tylko pod kątem warsztatowym, ale także życiowym.
– Jaka miała być ta twoja pierwsza audycja?
– Miała to być audycja muzyczna. Po pół roku ją stworzyliśmy, nazywała się Prodiż – nocne pieczenie. Wypiekaliśmy tam nowe zespoły muzyczne. Tworzyłem ją wraz z Tomkiem Pohoryłko, który dzisiaj jest poważnym menedżerem i zajmuje się wieloma zespołami polskiej sceny muzycznej. To było jeszcze w czasach sprzed Facebooka – na Myspace wyszukiwaliśmy młode zespoły, które dotąd nie miały kontaktu z mediami, i prezentowaliśmy je na naszej antenie.
– A kiedy zostałeś redaktorem naczelnym?
– Przez pierwsze dwa lata byłem wydawcą, w tym czasie miałem też epizod związany z TVN24 i przez pewien czas pracowałem w studio telewizyjnym po drugiej stronie Wisły. Następnie zaproponowano mi, abym został redaktorem naczelnym legendarnej rozgłośni Radia Sfera, która kontynuowała tradycje Radia Centrum oraz radia Bielany. W tym radiu swoje korzenie miało wiele znaczących osobistości, m.in. rektor Andrzej Tretyn, tak więc ta propozycja była dla mnie nobilitująca, a jednocześnie oznaczała wielką odpowiedzialność.
– Jak to się stało, że ekipa Radia Sfera rozpoczęła swoją przygodę z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy oraz Festiwalem „Przystanek Woodstock”?

– Wystąpił tam efekt synergii. Naszemu radiu zawsze było po drodze z Orkiestrą. Marcin Centkowski z ekipą reporterską robił relację z Orkiestry w Toruniu oraz z finału w Warszawie, tak więc miał już jakieś kontakty, a ja do tego grona potem dołączyłem. Aż przyszedł moment zmiany władzy w Polsce, która zakazała państwowemu Radiu Zachód współpracować z Festiwalem „Przystanek Woodstock”. Wtedy dostaliśmy propozycję, aby przejąć po nim funkcję festiwalowego radia polowego, zainstalować redakcję i nadawać przez głośniki do wielkiej kilkusettysięcznej publiczności! Zaczynaliśmy skromnie, mieliśmy jeden namiot na paletach, zalewała nas woda, ale daliśmy radę. W kolejnym roku zaproszono nas, żeby tworzyć Radio Woodstock. Zbudowaliśmy mega ekipę z naszych najlepszych reporterów i byliśmy bardzo szczęśliwi i dumni z tego, że w takim miejscu reprezentujemy nasz Uniwersytet i Toruń. Zyskaliśmy też spore uznanie ze strony Jurka Owsiaka i jego Fundacji. To był bardzo ważny moment, który zakiełkował w moim późniejszym życiu.
– Co spowodowało, że zmieniłeś środowisko i na dobre wsiąkłeś w działania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
– Byłem już po studiach, kilka lat pełniłem funkcję redaktora naczelnego Radia i czułem, że powinienem już oddać ją komuś młodszemu. Pojechałem do Warszawy, choć wcześniej mówiłem, że moja noga nigdy tam nie postanie na dłużej. Postanowiłem, że na początku trochę sobie odpocznę, poobserwuję świat jako bezrobotny. Ale gdy w Biurze prasowym Fundacji WOŚP zorientowali się, że jestem w Warszawie i nie robię nic, to poprosili, żebym przyszedł do nich „na krasnala”, jako asystent rzecznika prasowego, aby wzmocnić skład przed finałem orkiestry. Znałem ich, więc poszedłem. Pracowałem z Krzychem Dobiesem, Jurkowi nosiłem materiały prasowe i już wtedy całkiem dobrze się dogadywaliśmy. Po finale „krasnale” zazwyczaj kończą swoją przygodę, Fundacja wraca do swojego rytmu, a ja myślałem, że pracy będę szukał gdzieś w mediach. Tymczasem Jurek Owsiak zaprosił mnie do siebie i prosto z mostu zapytał, czy nie chciałbym zostać jego asystentem, i to na stałe! Po naradzie rodzinnej uznałem, że jest to propozycja nie do odrzucenia. Asystentem Jurka jestem do dzisiaj.
– Czym się zajmujesz, jaki jest zakres twoich obowiązków?
– Siedzę z Jurkiem biurko w biurko i pilnuję jego kalendarza, w którym jest cała masa zdarzeń. Pracujemy razem - wszystkie sprawy, które przychodzą do Jurka, przechodzą przeze mnie. Staram się mu pomóc i go odciążać w niektórych tematach, selekcjonować pytania i treści. Tego jest tak dużo, że nie sposób o tym wszystkim opowiedzieć. Są to również wyjazdy po Polsce, często także zagraniczne. W tym roku byliśmy m.in. w Japonii, bo Jurek został zaproszony, aby opowiedzieć czym jest fenomen Orkiestry, nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie, bo ze sztabami lokalnymi gramy w rożnych państwach, w tym także w Tokio. Japończycy byli pod ogromnym wrażeniem tego, co robimy. Trudno to ludziom opowiedzieć, bo im się to wszystko po prostu nie mieści w głowie. Najpierw mówimy im, że mamy organizację, która skupia bardzo dużo ludzi i realizuje ogrom zadań – kupuje sprzęt dla szpitali, prowadzi ogólnonarodowe programy medyczne, do tego realizuje największy bezpłatny festiwal na świecie jako podziękowanie dla ludzi angażujących się w finał. Potem pokazujemy filmy obrazujące to wszystko i wtedy robią wielkie oczy, bo widzą, że jak poważna jest to rzecz. Potrafią to wszystko docenić i pojawia się wielki szacunek z ich strony.

– A jakie są reakcje na fenomen Orkiestry w innych krajach?
– W każdym miejscu jest podobnie. Mamy Fundację, 1700 sztabów, z tego 1600 w Polsce i 100 na świecie. Ale przede wszystkim jest Jurek i jego żona Dzidzia – dyrektor Fundacji ds. medycznych, którzy Orkiestrze poświęcili całe swoje życie i są całkowicie przesiąknięci ideą pomocy innym. Ta pomoc jest bardzo namacalna i bezdyskusyjna. Mocno potwierdza to liczba bardzo emocjonalnych listów do Jurka z podziękowaniami od ludzi za to, że mogli z tej pomocy skorzystać i spotkać się z ideą Orkiestry nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Moje dzieci, które są wcześniakami, też trafiły w szpitalu do urządzenia z serduszkiem!
– Ty też często pracujesz 24 godziny na dobę. Czy satysfakcja z tej pracy rekompensuje zmęczenie?
– Zdecydowanie satysfakcja wypiera zmęczenie. Na przykład na Festiwalu z racji liczby zdarzeń przez dwa tygodnie z Jurkiem i operatorem mieszkamy za sceną. Tam jest praca od rana do nocy, kładziemy się spać o 4.00, rano próby, hałas…Zmęczenie totalne, ale satysfakcja przeogromna, bo Festiwal organizujemy dla tych wszystkich wolontariuszy, którzy organizują z nami Orkiestrę we wszystkich sztabach. I wiem, że oni czują się docenieni. Organizujemy to z ekipą bliskich osób, pracownikami Fundacji, z Pokojowym patrolem i wieloma służbami – wszyscy oni są bardzo zaangażowani i to wpływa na charakter tej imprezy, która właśnie dlatego różni się od innych festiwali. Bo gdy widzę, że ktoś daje z siebie 100%, to chcę dać 200%, a wtedy Jurek – mimo że nie ma już 20 lat – daje 300% i swoją niesamowitą energią oraz pasją zaraża innych. Więc nawet gdy padam na pysk, to będąc o połowę młodszym od niego, nie powiem mu przecież, że nie mam już siły! A w dniu finału dzieje się tyle rzeczy, że czasami ze zmęczenia nawet nie pamiętam, co się w ciągu tego dnia wydarzyło.

– W tym roku zastąpiłeś Jurka w kilku ważnych momentach Finału...
– Tak, spotkał mnie zaszczyt i niebywała przyjemność! Jurek był niestety chory i miał problem z głosem, więc współprowadziłem konferencję prasową przed finałem, otwierałem bieg „Policz się z cukrzycą”, a Jurkowi towarzyszyłem jak cień, przy wszystkich telewizyjnych gościach. To jest bardzo intensywny dzień, ludzie przekazują niesamowicie dużo energii, którą trzeba im też oddać. Gdy potem wychodzimy ze studia, to czujemy efekt „wow”. Bo przecież to nasze studio – jak mówi Jurek – mogłoby obsługiwać też Galę Oskarów. Technologię budujemy w polu pod stadionem narodowym, gdzie nie ma nic, wszystko trzeba przywieźć, studio zbudować w wielkich namiotach i łączyć się z całym światem! Więc po tym wszystkim człowiek nie ma na nic siły, ale ma taką radochę na twarzy, że po raz kolejny zrobiliśmy coś, co wydaje się niemożliwe. A potem odwiedzamy szpitale, gdzie otwieramy jakiś oddział, albo wjeżdża sprzęt za 20 milionów złotych, jak w Centrum Zdrowia Dziecka. Każdy kto gra, ma w tym swoją cegiełkę i to jest budujące – przecież sami byśmy tego wszystkiego nie zrobili. A cała ta pomoc jest skutkiem ubocznym dobrej zabawy i dopóki wszyscy się dobrze bawią, to ma to sens.
– Jednak w trakcie Festiwalu dzieją się także różne działania o charakterze społecznym. Dlaczego zapraszacie tam mnóstwo organizacji pozarządowych?
– Od dobrych kilku lat to już nie jest tylko spotkanie muzyczne. To jest spotkanie ludzi, którzy chcą być ze sobą, odczuwają tam dobre emocje, tworzą dobrą atmosferę, przyjeżdżają ze swoimi dziećmi, nie tylko dla muzyki, która jest jakby w tle, bo to nie ona jest najważniejsza. Oni przyjeżdżają tam, aby się spotkać, aby tworzyć społeczeństwo obywatelskie. Na ostatnim Festiwalu było 130 organizacji pozarządowych – edukacyjnych, prozdrowotnych. W strefie Akademii Sztuk Przepięknych była taka sama masa ludzi, jak pod sceną muzyczną. Kolejna masa siedzi pomiędzy namiotami i ze sobą rozmawia, mimo tego, że nikt nikogo wcześniej nie znał. Przez 31 lat Festiwalu Jurek nauczył ludzi, że warto się uśmiechać, warto być radosnym i warto być razem. A jeśli ktoś nie chce się w to bawić, to ma do tego prawo, ale niech po prostu nie przeszkadza. Nasz świat jest pozytywnym światem ludzi otwartych na drugiego człowieka i tolerancyjnych. Mi to daje dużą siłę, podobnie jak w górach, gdzie zupełnie naturalne jest powiedzeniu komuś nieznajomemu „Cześć!”. Na Festiwal przyjeżdża wiele osób chodzących po górach, bo cenią sobie właśnie taką atmosferę. I odwrotnie.
– Które momenty najbardziej Cię ładują?
– Tygiel dobrych emocji to dla mnie: Finał Orkiestry, Festiwal. Dom. Także wyjazdy w góry, na które mam coraz mniej czasu.
– Czy wiedza wyniesiona ze studiów socjologicznych i dziennikarskich na UMK pomaga Ci w obecnym życiu zawodowym?
– Zawsze interesowało mnie społeczeństwo i to, co się dzieje na świecie. Socjologia i dziennikarstwo nauczyły mnie sprawdzać źródła, krytycznie podchodzić do rzeczy, słuchać wszystkich stron i potrafić znaleźć w tym wszystkim środek. Korzystam z tego na co dzień. Wprawdzie nie mam czasu sam prowadzić badań socjologicznych, ale przynajmniej wiem, na czym polegają sondaże, no i jak funkcjonują media. Dzisiaj – niestety – media bardzo spłaszczają rzeczywistość, nie dążą do zrozumienia istoty sprawy, akcentują rzeczy zupełnie nieistotne i dramatycznie podkręcają emocje. Dotyka to również niesprawiedliwie naszą Fundację – w efekcie w ludziach narasta złość, a nawet nienawiść.
– Co oprócz warsztatu wyniosłeś z radia?
– Umiejętność pracy z ludźmi. Miałem za sobą fantastyczną ekipę, z którą mogłem konie kraść, i która nauczyła mnie współdziałania z innymi. Dzięki radiu też poznałem wiele wartościowych osób, bo ono przyciągało aktywnych, kreatywnych ludzi, którzy chcieli robić coś więcej, mieli swoje pomysły i to wszystko też zaprocentowało potem w ich życiu. Dlatego apeluję do studentów: studia są super, ale róbcie coś jeszcze – dołączajcie do kół naukowych, do radia, czy do innych aktywności poza programem studiów, niekoniecznie na samym Uniwersytecie! Zdobędziecie nowe umiejętności, ale też poznacie fajnych ludzi, nauczycie się funkcjonować w otoczeniu społecznym, a to jest ogromna wartość.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Kinga Nemere-Czachowska, Toruń 2025

Reja 25, 87-100 Toruń