Aktywni absolwenci UMK
Mieczysław Kokot
Mieczysław Kokot
Absolwent kierunku zarządzanie i marketing 2010, muzyk, kompozytor.
MUZYCZNE SKRZYDŁA
– Dlaczego wybrał Pan studia na kierunku zarządzanie, a nie na uczelni muzycznej?
– Nie była to prosta sprawa, bo rozważałem studia muzyczne, ale z uwagi na sytuację materialną mojej rodziny nie chciałem stwarzać jej dodatkowych kłopotów. Ukończyłem średnią szkołę muzyczną w Toruniu – pierwsze 6 lat na fortepianie, a drugie – na klarnecie. Jednak starszy brat Tymon studiował ekonomię na UMK, więc pod jego wpływem też zdecydowałem się na studia na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania. Zawsze interesowały mnie mechanizmy globalnych procesów zachodzących na świecie.
– Których wykładowców wspomina Pan najlepiej?
– Miałem wielu wspaniałych wykładowców, np. dr Zdzisław Markuszewski – przyjacielski w stosunku do studentów, prof. Barbara Polszakiewicz – też bardzo życzliwa, pan mgr Czajkowski od angielskiego – również dobry nauczyciel. Jeśli chodzi o sposób myślenia, przekazywanie wiedzy i stymulowanie rozwoju studenta, to największe wrażenie wywarł na mnie prof. Jerzy Boehlke, którego zajęcia angażowały wszystkie moje szare komórki.
– Dzisiaj żyje Pan z muzyki. Czy wiedza wyniesiona z UMK do czegoś się Panu przydaje?
– Wiedza ekonomiczna znacznie ułatwia rozumienie tego, co się dzieje wokół nas. No i na studiach poznałem wielu wartościowych ludzi.
– Jaki wpływ na Pana rozwój muzyczny miała rodzina? Wszak Pana ojciec Michał Kokot był znanym artystą, muzykiem i społecznikiem…
– Większy wpływ miała na mnie moja mama, której zawdzięczam to, że zapisała mnie do szkoły muzycznej i cierpliwie uczestniczyła w moich lekcjach. Wprawdzie sama nie gra na żadnym instrumencie, ale ma słuch muzyczny i szybko zorientowała się, że mam jakieś predyspozycje w tym kierunku.
– Jak wyglądał Pana rozwój muzyczny?
– Po III roku studiów wziąłem urlop dziekański i postanowiłem wykorzystać ten czas na rozwój od strony muzycznej. Pojechałem do Warszawy i szukałem pracy w hotelach jako pianista. Oczekiwano ode mnie znanych utworów, standardów muzyki rozrywkowej, ale byłem już na to przygotowany. Grałem nie tylko w hotelach, ale też w restauracji „U Gesslera” na Krakowskim Przedmieściu, gdzie fortepian był tak duży, jak w sali koncertowej. Wówczas taką pracę uważałem za spore osiągnięcie. Ale potem wróciłem, by kontynuować studia.
– Co robił Pan po studiach?
– Najpierw kilka lat pracowałem jako konsultant w procesie pozyskiwania środków unijnych w firmie konsultingowej. Potem środki unijne zaczęły się trochę kurczyć, a poza tym praca ta była dość eksploatująca, no i czułem, że to nie jest to, co chciałbym w życiu robić. Najpierw przez rok prowadziłem ognisko muzyczne w Osieku. Wprawdzie po otworzeniu szkoły muzycznej musiałem tę działalność zamknąć, ale ten czas pozwolił mi zorientować się, że lubię uczyć i chyba mam nawet jakiś talent. A potem znalazłem pracę jako nauczyciel muzyki – obecnie pracuję w Społecznej Szkole Podstawowej Stowarzyszenia Edukacja w Toruniu, gdzie mam dużą swobodę w prowadzeniu lekcji – wszystkie dzieci uczą się grać, mają 3 godziny muzyki w tygodniu. Sam też mogę realizować się muzycznie, dobierając czy komponując utwory do szkolnych spektakli. Lubię się w to angażować i sprawia mi to dużą przyjemność.
– Jak to się stało, że kilka lat temu zaczął Pan komponować muzykę klasyczną?
– Do dzisiaj nie potrafię wyjaśnić, jak to się stało, że w 2018 r. zacząłem grać tak, jak nigdy dotąd. Wcześniej komponowałem tylko muzykę do piosenek, do których zresztą sam układałem słowa. I nagle zacząłem komponować utwory neoromantyczne i bardzo mi się to spodobało. Pierwszy utwór miał 10 minut – była to Fantazja a-moll.
– Dlaczego wybrał Pan akurat ten styl muzyczny?
– Jako dziecko, gdzieś w II lub III klasie podstawówki dostałem pierwszego walkmana, na którym do snu słuchałem kasety z utworami Chopina. Ta muzyka była dla mnie niepojęta – uwielbiałem ją. Uznawałem ją za niedościgniony ideał, najwyższe piękno w muzyce, do którego potem dążyłem. Do dzisiaj lubię Chopina. Na pewno udzielił mi się nastrój tej muzyki.
– Czym jest dla Pana muzyka?
– Dla mnie muzyka musi wywoływać emocje, o czymś opowiadać. I to właśnie jest cecha charakterystyczna muzyki neoromantyzmu. W muzyce Chopina każdy utwór jest o czymś. Słuchając jego Ballad, za każdym razem można odkrywać coś nowego. Tymczasem np. w klasycyzmie sobie gramy, ale nawet nie wiemy o czym, nie zapamiętujemy melodii, szybko zapominamy. W szkole muzycznej nie byłem wybitnym pianistą pod względem umiejętności stricte technicznych, natomiast nadrabiałem właśnie ekspresją, przekazywaniem uczuć poprzez dźwięki. Techniczna swoboda w posługiwaniu się fortepianem przyszła znacznie później.
– Ile utworów Pan skomponował?
– Dotychczas dziesięć, wszystkie w stylu neoromantycznym, na fortepian solo. Pierwszy album „Odkrywając siebie/Self discovery” wydałem w 2019 r. Obecnie pracuję nad dwoma kolejnymi utworami. Ale muzycznie realizuję się też inaczej – komponuję piosenki i układam teksty na różne tematy, np. o Powstaniu Warszawskim, które mogą posłużyć jako materiał na spektakl muzyczny. Jednak słowa tych piosenek mają charakter uniwersalny i mogą ilustrować także inne podobne wydarzenia, żyć swoim życiem. Wokalistą dobrym nie jestem, dlatego publicznie śpiewać sam raczej nie zamierzam.
– Daje Pan też koncerty na fortepian solo?
– Na początku przeszkodziła mi w tym pandemia COVID. Pierwszy koncert zagrałem w Szkole Podstawowej w Czernikowie – w rocznicę śmierci Kamila Baczyńskiego, który jest patronem szkoły. Zagrałem Fantazję Des-dur. Utwór ma charakter heroiczny, tak więc dobrze pasował do tej rocznicy. W pandemii dałem też koncert w ramach Festiwalu Wisły w Bobrownikach, w ramach wydarzenia upamiętniającego walki podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Ale duża część publiczności była przypadkowa, dlatego mam świadomość, że jeszcze nie rozwinąłem skrzydeł - chciałbym, aby moich koncertów słuchali też melomani. Moich koncertów można też posłuchać w Internecie, na kanale You Tube.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Kinga Nemere-Czachowska