Kontakt Reja 25, 87-100 Toruń
tel.: +48 56 611 22 36
+48 56 611 22 37
e-mail: program@absolwent.umk.pl
obrazek nr 1

Aktywni absolwenci UMK

Maria Kola

Zdjęcie ilustracyjne

Maria Kola, absolwentka konserwacji  i restauracji dzieł sztuki 2021

Brała udział w malowaniu scen do filmu „Chłopi” Doroty Kobieli Welchman i Hugha Welchmana (2023) – animowanej ekranizacji noblowskiej powieści Władysława Reymonta. Doceniając jej malarski udział w produkcji animacji, w sierpniu 2024 r. Paweł Gulewski – Prezydent Torunia, wręczył jej specjalną nagrodę za wkład w promocję polskiej kultury.

 

– Dlaczego wybrała Pani studia na kierunku konserwacja i restauracja zabytków?
– Od dzieciństwa interesowałam się malarstwem, dużo rysowałam, zwłaszcza portrety. Rozważałam studia medyczne albo artystyczne. Jednak przeczytałam opis kierunku konserwacja zabytków na UMK jako studiów interdyscyplinarnych, które dają możliwość szerokiego rozwoju. Właśnie ten kierunek trafił mi do serca! Zawsze lubiłam czytać o historii sztuki, zwiedzać zabytki, ale w liceum chodziłam do klasy biol-chem i chemię też lubiłam.

– Wybrała Pani specjalność konserwacja malarstwa…

– Malarstwa wcześniej nie czułam, dopiero na tych studiach nauczyłam się malować i je pokochałam. Bardzo podobały mi się zajęcia z kopii – uczono nas odwzorowywać dokładnie to, co się widzi oraz dobierać identyczny kolor. Nacisk kładziono na dawne style i technologię. Jestem z moich studiów bardzo zadowolona, wszyscy nas dużo nauczyli, ale chyba od prof. Jacka Gramatyki, śp. prof. Józefa Pietrzyka i śp. prof. Mirosławy Rocheckiej nauczyłam się najwięcej, jeśli chodzi o malarstwo.

– Kto był Pani promotorem i czego dotyczyła praca?
– Dr hab. Sławomir Kamiński, prof. UMK z Katedry Konserwacji-Restauracji Sztuki Nowoczesnej i Współczesnej. Wybrałam sobie portret współczesnej kobiety na płótnie autorstwa Carla Weissa, z przełomu XIX i XX w., który miał wszelkie możliwe zniszczenia – był mocno zanieczyszczony i zaatakowany mikrobiologicznie, miał pofalowane płótno, liczne ubytki w podobraziu i w warstwie malarskiej. Niestety, obrona przypadła na czasy pandemii COVID, wstęp do pracowni był utrudniony. Jednak jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego!

– Jak doszło do tego, że znalazła się Pani w gronie osób malujących sceny do animacji w filmie „Chłopi” według Reymonta?

– Gdy usłyszałam o malowaniu scen farbami olejnymi do filmu „The Vincent”, pomyślałam, że taka praca bardzo by mi się podobała. Więc gdy ogłoszono nabór malarzy do „Chłopów”, od razu się zgłosiłam.

– Czytała Pani powieść Reymonta?
– W liceum fragment „Chłopów” był lekturą obowiązkową, ale niewiele z niej pamiętam. Planuję to nadrobić.

– Jak wyglądał proces kwalifikacji malarzy?
– Najpierw na stronę internetową trzeba było przesłać portfolio ze swoimi obrazami, aby pokazać własny styl. Po pierwszej selekcji odzywano się już tylko do wybranych. Otrzymałam zdjęcie kadru z Boryną, namalowanego już przez kogoś innego. Miałam go skopiować na odpowiednim formacie,  odzwierciedlając styl malowania i wysłać zdjęcie tej kopii do oceny. Następnie wraz z innymi zostałam zaproszona na trzydniowy test. Sprawdzano tempo naszej pracy i umiejętność oddania ruchu w sposób płynny na każdej kolejnej klatce. A potem było jeszcze trzytygodniowe szkolenie, podczas którego uczono nas zasad malowania, animacji oraz sprytnych metod, które miały przyspieszyć pracę.

– Ilu było wszystkich malarzy? Czy wszyscy pracowali w studio w Sopocie?

– Studia były także na Litwie, na Ukrainie i w Serbii, ale sopockie było największe – budynek ma trzy piętra, z których dwa zajmowali malarze, a jedno – graficy, montażyści i specjaliści od obróbki cyfrowej.  Po wybuchu wojny na Ukrainie wszystkich malarzy stamtąd skierowano do Sopotu. Przyjechali też malarze i malarki z Meksyku, Albanii, kilku innych krajów europejskich, a nawet z Iranu,  czy USA – było bardzo międzynarodowo! Na przerwach rozmawialiśmy ze sobą głównie po angielsku, zawiązywały się prawdziwe przyjaźnie. Dla mnie było to bardzo ciekawe życiowe doświadczenie. 

– Na czym polegał proces malowania? Czy postaci były przypisane odgórnie, czy też można było samemu wybierać sceny?

– Superwizorzy pytali o nasze preferencje. Ja od razu powiedziałam, że najbardziej lubię malować portrety kobiece, ale nie prosiłam o żadną konkretną postać. Najczęściej dostawałam Hankę. Część scen była kręcona dopiero w trakcie malowania, dlatego czasami trzeba było czekać, aż następna wolna scena będzie już przygotowana. Niektórzy dostawali dużo pejzaży do malowania i musieli pilnować, aby co klatkę przesuwać plamy kolorystyczne. Na przykład chmura powinna przesuwać się płynnie, ale w kolejnej klatce nadal przypominać chmurę. W portretach mimika musiała odzwierciedlać słowa, a ruch twarzy – pasować do tego, co mówił aktor.

– Czyli najpierw oglądała Pani daną scenę do końca, by wiedzieć, jak dana postać będzie się zachowywać, tak?
– Tak, od tego zależał sposób jej namalowania, dobierania kolorów, czasem w wyniku ruchu kamery zmieniało się całe tło.

– Które sceny były najtrudniejsze do malowania?
– Najtrudniejsze były sceny spokojne, ponieważ trzeba było przywiązywać większą wagę do precyzyjnego odtwarzania każdego szczegółu. Za to tła w takich scenach malowało się szybciej, bo nie trzeba było ich animować i tło zostawało bez zmian. Ale poszaleć pędzlem mogłam tylko w scenach dynamicznych.

– Czy dostawała Pani malarski wzorzec scen?

– Tak, udostępniano nam na komputerze plik ze zdjęciami scen namalowanych przez innych, aby te same postacie były jak najbardziej podobne.

– Jak długo trwało malowanie jedne klatki?

– Pierwszą klatkę malowałam zazwyczaj 3 dni – tyle było przeznaczone. Każdy miał swój malutki pokoik zwany PAWS ( z j. angielskiego: personal artist work space). Rozpoczęcie malowania nowej sceny wiązało się z przygotowaniem sobie podobrazia, przytwierdzanego śrubkami do specjalnego stelażu, aby się nie ruszał – wszystko było obliczone co do milimetra. U góry pod sufitem zamontowany był aparat fotograficzny skierowany na deskę podobrazia. Najpierw malowaliśmy jedną warstwę ujednoliconego tła, potem pokrywaliśmy to mieszanką oleju lnianego i goździkowego, aby farba nie wsiąknęła za szybko, tylko żeby była świeża i żeby można było ją swobodnie ścierać czy przemalowywać w następnej klatce. Wtedy przystępowaliśmy do szkicu – naszkicować trzeba było wszystko, co widać na pierwszej klatce sceny i następnie wypełnić kolorem. Potem trzeba było wysłać tę klatkę do superwizora, do sprawdzenia.

– Wielu poprawek oczekiwano?

– Czasami tak, bo w trakcie naszego malowania filmowcy zmienili wymagania co do sceny. Na przykład kręcona była przy pochmurnym niebie, a oni chcieli potem więcej słońca, światła, więc trzeba było wszystko przemalowywać od nowa. Albo w przypadku detali – zwracali uwagę, że krawędzie ciała są za ostre, linia ust - za krótka. Superwizorzy następnie wysyłali klatki do reżyserów, a my czekaliśmy na ich decyzję. Po akceptacji zmienialiśmy deskę na nową, a informatyk wgrywał nam do komputera następną scenę.

– Ile czasu w filmie zajmują sceny malowane przez Panią przez dwa lata?
– Około dwie minuty! Razem malowałam 25 scen, czasami króciutkich  - po kilka klatek na scenę, a czasami długich. Na przykład scena z Hanką i Antkiem, w której mało się działo, liczy aż 200 klatek! Siedzieli sobie, rozmawiali, a tło było nieruchome. Antek palił papierosa – unoszący się z niego dymek był dla mnie dużym wyzwaniem w kolejnych scenach. Tak więc jedną scenę malowałam półtora dnia, a inną - kilka miesięcy. Zarobki zależały od tempa pracy. Jeśli przekroczyliśmy wyznaczony nam czas,  byliśmy stratni i właśnie o to niektórzy malarze mieli pretensje.

– Czy podczas premiery bez problemu odnalazła Pani w filmie „swoje” sceny?
– Oczywiście! Każdą klatkę malowałam co najmniej przez kilka godzin, więc napatrzyłam się na jej każdy szczegół, a nawet mogę powiedzieć, że z każdą sceną nawiązywałam jakąś więź. Rozpoznając moje sceny w filmie, byłam ogromnie wzruszona, serce biło mi mocniej - mocno to przeżywałam! Na filmie byłam aż trzy razy i dopiero w tym trzecim skupiałam się na treści. Pominięto tylko jedną moją scenę – z wójtem na weselu.

– Jak udawało się Pani łączyć tę pracę ze studiowaniem?
– Zgłosiłam się w ramach rekrutacji prowadzonej w czasie wakacji. Dyplom planowałam bronić jesienią, po trzytygodniowym szkoleniu w Sopocie, ale miałam nadzieję, że twórcy „Chłopów” poczekają na mnie. I faktycznie, do ekipy malarzy dołączyłam później.

– Czy swoje zawodowe plany wiąże Pani z Toruniem?
– Chciałabym zostać w Toruniu, bo tu najlepiej się czuję. Jestem teraz na stażu w Muzeum Okręgowym. Praca konserwatorki zabytków mi się podoba. W przyszłości planuję założyć własną działalność i zając się konserwacją, ale także malować obrazy na zamówienie. Chciałabym też rozwijać się w kierunku grafiki komputerowej. Twórcy „Chłopów” zapraszali mnie do udziału w testach malowania cyfrowego przed kręceniem filmu „Winter Reise” i nawet dobrze mi poszło! Jednak  ostatecznie nie dostali na ten projekt funduszy i go zawiesili. Mam nadzieję, że przy jakiejś kolejnej wielkiej produkcji będę mogła liczyć na zaproszenie do prac przy filmie.

– Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała: Kinga Nemere-Czachowska
Fotografie nadesłane

pozostałe wiadomości